Marsha Mehran o swojej „Zupie z granatów”

W rozmowie z Marshą Mehran o jej najnowszej książce „Zupa z granatów”.

Ervin Csaba Bartis: Porozmawiajmy o Twojej najnowszej książce „Zupa z granatów”. Powiedz mi proszę coś o siostrach Aminpour – bohaterkach książki.

Marsha Mehran: Ich twarze pojawiły się po prostu przed moimi oczyma, najzwyczajniej za świecie musiałam zaczęć o nich pisać. Kiedy już zaczęłam, ich glosy stały się bardo wyraźnie różne. Wszystkie jednak były pełne magii i piękne – każdy na swój sposób.

W książce są trzy siostry: Marjan, Bahar i Lala. Marjan ma 27 lat i jest dla swych sióstr trochę jak matka, jest nią od ponad 10 lat. Każda z postaci jest po trosze mną i każda żyje we mnie.

A która jest Twoją ulubioną?

Nie mam ulubionej. Nie potrafię zdecydować!

W drugim rozdziale książki piszesz takie zdanie: „z okna swej sypialni (…) Derfla Quigley patrzyla na wszechświat”. Czy zatem miasteczko Ballinacrough jest swoistym „imago mundi”?

Tak. Miasteczko jest światem samym w sobie, jego piękno jest czymś co potrafię rozwinąć, czymś co potrafię stworzyć. Tak, to zwierciadło świata. Kocham to, co małe, to co miniaturowe.

Czy sądzisz, że każdy z czytelników może odnaleźć z bohaterach kawałek siebie?

Ma nadzieje, że tak. To najlepszy sposób aby przeżyć książkę głębiej. Mój agent zapytał mnie kiedyś, czy którykolwiek ze złych bohaterów książki pochodzi z moich osobistych doświadczeń. Odpowiedziałam, że w moim życiu byli udzie, którzy zrobili mi krzywdę, a ich czyny mają odzwierciedlenie w książce. „Czy te osoby się rozpoznają” – mój agent pytal dalej, ale za moment sam sobie odpowiedział – „niemożliwe, przecież ludzie nigdy nie widzą siebie jako złych”. I myślę, że to święte słowa.

Layla i Malachy są młodzi i w pewien sposób symbolizują w książce nadzieję i przyszłość. Gdzie Ty sama szukasz nadziei?

Szukam nadziei w ludziach. Niemniej jednak mam nadzieję bo ona leży w mojej naturze, bo czuję, że muszę ją mieć. Myślę, że każdy z nas ma swe ciemne strony ale tak naprawdę, w glębi duszy wszyscy jesteśmy piękni. Czasem znajduję nadzieję nawet w moim drzemiącym psie! Czuję, że na świecie jest tyle piękna a ja zawsze starałam się je dostrzegać. Wszystko może dać nadzieje, musisz tylko chcieć ją zobaczyć i być na nią wrażliwy.

Co piękno znaczy dla Ciebie?

To wiara w to, że świat może nieustannie inspirować. Oczywiście piękno ma także swój wymiar estetyczny, nie mniej jednak dla mnie piękno to sfera serca a nie rozumu.

Twoja książka pokazuje Irlandię jako zupełnie baśniowe miejsce. Czy ten kraj jest rzeczywiście taki, czy to jedynie Irlandia widziana oczyma Marsh’y?

To jest obraz MOJEJ Irlandii. Niemniej jednak Irlandia jest mistyczna, ma w sobie pokłady magii. Wystarczy, że wyjdę z mojego domu na spacer, mijam wzgórza, stare domy pełne wspomnień, wodospad z jeziorkiem po którym pływają łabędzie – na każdym kroku czuję magię. To wszystko wydaje mi się rajem. Kiedy świeci słońce – co jest rzadkością, czuję, że wokół mnie jest tyle piękna!. Nie potrafie sobie wyobrazić innego miejsca do życia.

Inaczej jest kiedy zaczyna padać – wtedy w Irlandii potrzebujesz odrobinę whiskey!

Czy znajdowałaś magię także magię w innych miejscach, w których przyszło ci żyć?

Znajdowałam ja na Brooklynie, ale nigdy w Australii. Australia jest w prawdzie niesamowita, zachwycająca, słoneczna i dzika, ale zbyt przestrzenna. Dla mnie świat baśni musi być mały, musi być zawsze blisko. Brooklyn był dla mnie takim światem. Myśle, że czekają tam na mnie historie, po które muszę wrócić pewnego dnia.

Kiedy zacząłem czytać twoją książkę, nie miałem żadnych konkretnych oczekiwań. To, co mnie urzekło od samego początku to, to że czytając ją nieustannie czułem zapachy i smaki. Czy pobudzenie zmysłów czytelników było twoim zamierzonym działaniem czy przyszło zupełnie instynktownie, nieplanowane?

Kiedy zaczęłam pisać książkę postanowiłam całkowicie wejść w świat, o którym piszę – świat kawiarni i perskiego jedzenia. Zaczęłam nieustannie gotować i jeść! Kiedy już jadlam myślałam nieustannie: „Co czyję? Jak czuję?” i zaczynalam to opisywać. Slowa pojawialy sie same, nie musialam nad nimi pracowac, podpowiadalo mi je serce…a może żolądek?. Pisałam o tym co sama czylam. Cóż – efekt był taki, że w trakcie pisania ksiażki przytylam kilka kilo, które później trudno było mi stracić!

Powiedz mi co fascynuje Cię tak bardzo w kuchni perskiej? Jaka jest to kuchnia?

Podstawą wszystkiego jest ryż, tak jak ziemniaki są podstawą wszystkiego w Irlandii, może też i w Polsce.  W kuchni perskiej jest niezliczona ilość duszonych dań, mięsa, smaków, przypraw i „perfum”. Znajdziesz w niej wiele dań, które mieszają w sobie słodkie owoce, mięso i coś kwaśnego – na przykład cytrynę. Jest to tak wyjątkowa kuchnia, z którą nie można porównywać jakiejkolwiek innej kuchni z Bliskiego Wschodu.

Co skłoniło Cię do napisania „Zupy z granatów”?

Po prostu chciałam być szczęśliwa. Chciałam napisać coś, co uczyniłoby mnie szczęśliwą. Kiedy zaczęłam pisać „Zupę z granatów” pisałam zupełnie inny tekst – strasznie mroczny. Była to opowieść o Amerykankach i Irankach, nad którą pracowałam od dwóch lat, ale pisanie jej coraz bardziej pogrążało mnie w depresji. Utknęłam w świecie smutku, w świecie prześladowanej kobiety z Iranu. Nagle uświadomiłam sobie, że nie jestem w stanie o tym pisać, bo sama nie jestem taką kobietą i że nie potrafię sobie wyobrazić jej sytuacji. i wtedy postanowiłam: „Zostawiam tą powieść” i zaczęłam pracować nad czymś prostym i udało mi się!

Nad czym teraz pracujesz?

Będzie to kontynuacja „Zupy z granatów”. Tym razem w książce jednak koncentruję się bardziej na osobie Marjan a poprzez nią na pokazuje czym jest integracja.

Archive