Nowe życie Kamisy

Kamisa w sposób nieracjonalny dla obyczajów czeczeńskich, próbowała wziąć życie w swoje ręce.
Nie wszystko się udało.

Radni miejscy zgodzili się przyznać mieszkanie komunalne dla Kamisy, Paszy i ich synka Emiego. Głosowanie w tej sprawie poprzedziła szczegółowa relacja Mirosławy Majerowicz-Klaus o tragicznych przeżyciach rodziny.


Kamisa i Pasza Dżamaldinow, w połowie września 2007 roku, opłacili ukraińskich przewodników. Najpierw miała jechać Kamisa z czwórką dzieci. Przez Słowację do Austrii. Pasza miał wykupić wizę i ze Szwecji wysłać rodzinie zaproszenie. Słyszeli, że w Polsce ośrodki dla uchodźców są przeludnione.
Ukraińcy zostawili ich w górach. Za mgłą miała być wioska. Wycieńczone wędrówką trzy córki Kamisy zmarły. Dwuletni chłopiec przeżył, bo matka cały czas trzymała go  na rękach.   
Uratowani przez pograniczników w Bieszczadach, zostali zaproszeni do normalnego domu w Stefanowicach.
Mirosława Majerowicz-Klaus jest psychologiem i seksuologiem, na co dzień pracuje w Poznaniu. Trzy lata temu kupiła leśniczówkę w Stefanowicach, maleńkiej wiosce koło Nowego Tomyśla. Prowadzi tam z mężem ośrodek terapeutyczny dla rodzin. Jechała do domu samochodem, kiedy usłyszała o tragedii Czeczenki znalezionej w górach. Od razu zadzwoniła do radia i przekazała, że zaprasza kobietę i dziecko do siebie. Pasza dołączył do rodziny wkrótce.

Kamisa: – Tu żyjemy bardzo dobrze, jak rodzina, my z Mirką jak siostry, nie mamy tajemnic, ona wszystko o mnie wie, sprzątamy, gotujemy, wszystko razem.

Mirka: – Kamisa jest ode mnie o 10 lat młodsza. Z jednej strony nasze historie są tak bardzo różne, a z drugiej, tak bardzo podobne. Łapiemy się na tym, że na przykład dostawałyśmy jako kobiety podobne przekazy odnośnie patriarchatu w małżeństwie. Ja sobie poradziłam z tym patriarchatem, i moje małżeństwo jest bardzo partnerskie, natomiast Kamisa sobie z tym nie poradziła. I ona o tym mówi. Miała ogromną potrzebę życia w innym świecie, w świecie zachodnim, który znała tylko z filmów, z telewizji, i z których wynikało, że kobieta może żyć inaczej. Że nie musi być całkowicie podporządkowana mężowi, liczyć się z jego zdaniem – nawet do tego stopnia, czy może założyć spodnie, czy nie, czy może chodzić bez chustki na głowie. I to jest ciekawe, że my jesteśmy bardzo podobne do siebie. Mimo, że to kobieta kaukaska, muzułmanka – a tu kobieta polska, katoliczka. Ale to nasze wnętrze, ta potrzeba życia własnym życiem jest taka sama.


Dłonie Kamisy są delikatne


Kamisa wyszła za Paszę mając 21 lat. W kulturze czeczeńskiej była już starą panną. Pasza był już wtedy rozwiedziony. Mieli jednak duże szczęście – pokochali się.
Zazwyczaj, jeśli rodzina jest biedna i nie ma dla córki posagu, dziewczyny wychodzą za tego, który ich chce.
– Najlepsze czasy, które pamiętam w życiu to od ‘91 do ‘94 roku. Do początku wojny. Pracowałam wtedy u mojej siostry w sklepie, mieszkałam w mieście. Byłam wtedy wolnym ptakiem. Jeszcze nie miałam męża. To były czasy miłości, spotkań, randek.

Pasza przyjechał, by kupić od brata Kamisy samochód.
– Nie zwróciłam na niego uwagi. A on się mną zainteresował. U  nas jest tak przyjęte, że kiedy dwie osoby się poznają, są swaty. Przysłał do mnie swoją siostrę, żeby zapytać, czy może się ze mną spotykać. Odmówiłam, bo miałam wtedy inną miłość. Za jakiś czas, ona znowu przyszła, i znowu. Ja odmawiałam.
Później stało się tak, że mój chłopak mnie rozczarował. Wtedy zgodziłam się na spotkanie z Paszą i wszystko poszło bardzo szybko. Znaliśmy się tylko 2 miesiące i zgodziłam się wyjść za niego za mąż. Nasze rodziny znały się już od dawna (byliśmy sąsiadami), wszyscy byli za tym, byśmy się pobrali. 2 listopada miałam 21 urodziny, a 6 listopada był nasz ślub.

Poprzedniemu chłopakowi nic nie powiedziała.
Przyniósł jej na urodziny perfumy francuskie, czekoladki i bukiet z 22 róż. Kamisa się obraziła – kończyła przecież 21 lat.

Jego krewni dobrze znali siostrę Kamisy. Przyszli do niej z pretensjami. Że dowiedzieli się, że wyszła już za mąż, a to niemożliwe, bo przecież miała wyjść za ich syna.
Obowiązuje zwyczaj, że jeśli dziewczyna zgadza się na ślub, musi coś zastawić. Kamisa dała już coś w zastaw.
– Moja siostra odpowiedziała, że mnie ukradli. Porwali. A potem ja zgodziłam się zostać…
I tak wyszłam za mąż za Paszę. 6 listopada 1993 roku. Na cztery dni przed wyznaczoną datą ślubu z tamtym chłopakiem.

Czeczeński ślub trwa tydzień – pierwszy dzień jest najważniejszy. Codziennie przychodzą nowi goście z gratulacjami i prezentami, przez cały ten czas panna młoda musi mieć na głowie specjalną białą chustę, mąż nie uczestniczy bezpośrednio w uroczystościach, widzi swą żonę tylko nocami, a dniami ukrywa się przed wszystkimi. Nawet rodzicami. Kobieta miesiąc po ślubie z mężem, idzie do swoich rodziców. Wtedy to ona musi ukrywać się przed swoimi krewnymi, a oni rozmawiają tylko z panem młodym.

Dłonie Kamisy tulą niespokojne dziecko

Minął rok.
– 11 grudnia ‘94 roku zaczęła się wojna w Groznym, 12 grudnia urodziła się Chawa.
Życie się zmieniło. Nie było już pracy, była wojna. Strzelali, bombardowali. Zaraz po narodzinach Chawy wypisano mnie ze szpitala, mimo że jeszcze nie doszłam do siebie. Bali się bombardowań.
Kamisa spędziła miesiąc w domu, w piwnicy, z małym dzieckiem. 3 stycznia ‘95 roku ostrzelano bazar, zginęło wiele ludzi. Wtedy zdecydowali się pojechać do Dagestanu. Tam było spokojnie, Dagestan to już nie Czeczenia. Pasza je odwiózł, pomagał, a później wrócił do domu, bo została tam jego matka.
– Żyłyśmy z Chawą w małym miasteczku Kizelurcie. Mąż mojej siostry wynajął tam mieszkanie, nie mieliśmy pracy, uciekaliśmy od wojny. Dostaliśmy wiadomość z domu, że zaginęli dwaj moi młodzi kuzyni, którzy walczyli. Siostra i jej mąż postanowili wrócić do Czeczenii, ja też z nimi. Mąż w domu, jego matka, moi krewni, więc co ja tu będę robić? I pojechaliśmy. (wzdycha)
Na miejscu dowiedzieli się, że kuzyni nie żyją (21, 22 lata). Zginęli podczas bombardowania.
Rodzina czekała, aż Rosjanie pozwolą zabrać ciała z pola. Wykupili je i zabrali do domu. Był pogrzeb.
– Pamiętam ten wieczór, kiedy ich przywieźli – mój wujek stracił od razu głos. On był ojcem jednego z tych chłopców. To był jego jedyny syn.

Część rodziny wróciła do Kizelurtu, Kamisa z mężem i dzieckiem zostali. Myśleli, że może niedługo wojna się skończy.
– Jednak po tygodniu mąż mojej siostry zabrał mnie tam z powrotem… Ja nie chciałam. Chawa była trudnym dzieckiem, dniem i nocą płakała. Na miejscu dostałam oddzielny pokój. Wszyscy mieścili się w 2 pokojach, a tylko ja i Chawa miałyśmy swój własny. Za kilka dni przywieziono tam mojego rannego brata, później przyjeżdżało wiele, wiele ludzi, nie mieściliśmy się już. Mąż mojej siostry kupił wtedy dom w Dagestanie, to znaczy dwa domy stały obok siebie na jednym podwórku. W jednym zamieszkała moja rodzina, a w drugim jego, żeby wszystkim było wygodnie. Przyjmowaliśmy wszystkich, którzy przyjeżdżali z Szalej.
50 ludzi spało w jednym pokoju na podłodze.

– Po szturmowaniu Szalej, przyjechała do nas matka z wiadomościami, co i jak w domu. Wtedy postanowiłam, że wrócę tam – jeśli mój mąż ze mną pojedzie. Tak się stało. Trafiliśmy akurat na pogrzeb mojego wujka , tego, który stracił głos.
Jego serce nie wytrzymało.

Ulica była zupełnie pusta.
Nie było gazu, światła, wody, niczego. Kupowaliśmy tylko wodę na bazarze w Hasakurcie.
I tak żyliśmy. Po miesiącu przyjechała matka Paszy, jego brat z rodziną. Jedyny syn brata Paszy zachorował, w końcu dowiedzieliśmy się, że to rak. 15-to letni chłopiec. Zmarł rok później.
Na jego pogrzebie latały samoloty… nie wiem, jak to wyjaśnić – nie bombardowały, ale straszyły, wydawały takie jęki, ogłuszały, robiły hałas… i jakby zryw… Szyby pękały w oknach, padały na ludzi, była panika, z domów wybiegały kobiety. Grom z nieba i fala wybijająca okna.

W ‘97 roku chwila oddechu. Między pierwszą wojną a drugą.
Miałam wtedy jedną córkę, zdecydowałam się na drugie dziecko. W ‘97 roku, latem, urodziła się dziewczynka… Cieszyłam się tylko ja i Pasza. Jemu było bez różnicy czy będzie chłopiec, czy dziewczynka, byleby zdrowa. A rodzina Paszy chciała chłopca. Imię dał jej mój ojciec – Sieda, czyli gwiazda.

Dłonie Kamisty są silne, doją krowę w przerwach między nalotami

‘98 rok, jesień.
Sieda miała półtora roku, kiedy zaczęła się druga kampania wojenna. Znowu zaczęli mieszkać w piwnicy. Pasza kupił samochód i został taksówkarzem. Żeby wyjechać z Szalej potrzebowali więcej pieniędzy. Nie mieli tyle.
– Mieliśmy krowę, która nas ratowała. Wiedzieliśmy, kiedy latają samoloty, a kiedy mają przerwę, i wtedy wychodziłam z piwnicy, doiłam krowę, robiłam chleb.
I znowu do piwnicy.


Kamisa postanowiła urodzić trzecie dziecko w 2000 roku, kiedy podjęli decyzję o wyjeździe z Czeczenii. Dziecko miało urodzić się w Europie…
– W Europie w 2000 roku uznawało się, że wojny już nie ma. Ale wojna w Czeczenii trwa do dzisiaj. Samoloty nie bombardowały, ale latały helikoptery, z których strzelano, bez wieści przepadali ludzie. W każdej chwili do domu wpadali żołnierze, szczególnie nocami. W piżamach nie spaliśmy nigdy, tylko w ubraniach z dokumentami w kieszeniach, żeby, jak tylko przyjdą, od razu pokazać dokumenty. Jeśli ktoś nie miał, natychmiast go zabierali. Były też czystki. Okrążali ulicę, nikogo nie wpuszczali, ani nie wypuszczali, przeszukiwali wszystko. Jeśli zaszczekał pies, od razu go odstrzeliwali. Mężczyzn do ściany… straszne.
Tak jest i dziś.


Postanowili wyjechać.
Do Polski nie chcieli, bo słyszeli, że w obozach trudno. Jeśli przez Polskę, to do Niemiec, na zachód.
Z Czeczenii codziennie wyjeżdżało 150 ludzi.


Dłonie Kamisy są zręczne, robią zastrzyki teściowej


Matka Paszy była bardzo stara i schorowana.
Płakała, chciała, żeby jechali, ale nie chcieli jej tak zostawić.
Zostali. Urodziła się Elina – trzecia córka.
Imię dla dziecka powinni dawać rodzice żony lub męża, ale czekali tydzień.
– Siedem dni oni tylko płakali i żalili się, że urodziła się kolejna dziewczynka!
Imię dał więc Pasza.

Kamisa była w domu niczym pogotowie.
– Mama Paszy mówiła, że jestem najbardziej pomocną jej osobą. Dawałam lekarstwa. Mimo że nie miałam wykształcenia, nauczyłam się dawać zastrzyki, Codziennie mierzyłam ciśnienie. Byłam domową pielęgniarką.
Pasza jeździł taksówką.
Przyzwyczaiłam się, że życie tak powinno wyglądać.

 
Mirka: – Pasza miał bardzo silny kontakt z matką. On był najmłodszym dzieckiem, matka nad nim roztoczyła taki zupełnie nieprawidłowy parasol. Mieszkał z nią do końca. Ona potrafiła wejść im do sypialni, bez pukania, o każdej porze dnia i nocy, choć miała mieszkanie w podwórzu. Kamisa nie miała żadnej prywatności. Nie mogła przytulać dzieci, ponieważ zarówno Paszy mama jak i inne starsze kobiety na to nie pozwalały. W czeczeńskim wychowaniu nie ma okazywania uczuć dzieciom. Tak jak my bardzo często przytulamy dzieci, całujemy, bierzemy na kolana, ten dotyk jest taki ważny dla dziecka, dla jego prawidłowego rozwoju, dla jego spokoju. A ona była inna. Ona chciała przytulać, ona często się bawiła z dziećmi, całowała, kochała, wtedy inne stare kobiety mówiły – tak nie należy. Ona również dlatego wyjechała z Czeczenii, by móc swobodnie okazywać uczucia dzieciom.  

W 2006 roku na świecie pojawił się Emi. Matka Paszy powiedziała wtedy, że czekała aż do narodzin chłopca i teraz może już spokojnie umrzeć.

W domu czeczeńskim wszystko robią kobiety. Kiedy Kamisa opiekowała się mamą Paszy, wszystkimi pracami domowymi zajmowały się córki. Chawa sprzątała, Sieda wychowywała Emi.
I tak przeżyli rok.
Matka umarła.

– Myśleliśmy, że wszystko się ułoży, ale nic nie szło ku lepszemu. Nikomu o tym nie mówiłam, ale bardzo pragnęłam wyjechać. Milczałam.
Mirka: – Ona chciała życia innego również dla swoich córek. Uciekała od obyczajów, które krępowały i poniżały kobiecość. Trzy córki – prześliczne dziewczyny. Do niej dotarło tego lata, choć wcześniej czyniła próby ucieczki z Czeczenii, że tylko wyjeżdżając z tego kraju, ucieknie od tych zwyczajów czeczeńskich. Od tych nakazów, które bardzo ograniczają swobodę kobiety. Uświadomiła sobie, że Chawa, jako 13-to latka, jest większa od niej, jest taką dorastającą panienką, mężczyźni zaczynają się nią interesować, trzeba już jej poszukać kandydata na męża, szykować jej wiano. Jeżeli dziewczyna nie ma wiana, najczęściej wychodzi za mąż bez miłości, za tego, który po prostu ją chce. Natomiast, jeśli ma wiano, ma dużo większą swobodę wyboru i może wyjść za mąż z miłości. Ona bardzo chciała, żeby jej córki same decydowały o sobie. Żeby mogły zrealizować swoje plany, pomysły na życie. (Sieda chciała zostać lekarzem, Chawa – modelką, była piękną dziewczyną, miała warunki ku temu). Żeby wyszły za mąż wtedy, kiedy chcą, niekoniecznie za Czeczena. Tam jest takie prawo, że Czeczenka musi wyjść za Czeczena, jeżeli wyjdzie za nie-Czeczena, grozi jej kara śmierci przez obcięcie głowy. Mężczyzna może ożenić się z nie-Czeczenką, natomiast kobieta nie ma takiej możliwości.

Latem w Szaliach gubernator Sankt Petersburga zaprosił dzieci na odpoczynek, zorganizował im kolonie w Sankt Petersburgu. Kamisa przeznaczyła na wyjazd wszystkie oszczędności, jeszcze rodzina pomogła.
– Pasza pytał, jak będziemy żyć, skoro wszystkie pieniądze wydaliśmy na te kolonie. Jakoś to będzie, byleby one odpoczęły.
Tam badano dzieci w szpitalu i wykryto u Siedy skoliozę.
– Jak tylko wrócili, poszłam z nią do szpitala i tam potwierdzili wrodzoną wadę. Nie wiedzieli jak ją leczyć. Dla dziewczynki to bardzo niebezpieczne jako dla przyszłej matki… Nie wiedziałam, co robić. Powiedziałam Paszy, że trzeba nam teraz lepszego życia – choćby dla dzieci.
– Nic nas już nie trzymało w Czeczenii. Zostali moi rodzice, ale wiedziałam, że jeśli z nimi zostanę, to nie będzie pomocy dla moich dzieci. I postanowiłam pojechać.
– Żeby legalnie wyjechać z Czeczenii potrzeba bardzo dużo pieniędzy… Jeśli bym tyle miała, nie wyjeżdżałabym… Pojechałabym do Moskwy, wyleczyła córkę, ale przyszłości tam nie było. Wiosną jeszcze zabrali Paszę….
Wykupiliśmy go. Rodzina zebrała pieniądze. Trzeba było robić to szybko, bo jeśli ktoś będzie tam dobę, to już nie wróci…Albo wyjdzie okaleczony. Nie mieliśmy pewności, że to się nie powtórzy.

Kamisa chciała uciec do Szwecji, bo tam byli kuzyni Paszy. Powiedziano jej, że tam nie ma obozów, dają dokumenty, mieszkanie, pracę. I że ze Szwecji można spokojnie wracać do Czeczenii jeśli by się coś stało. Mówiono jej, że w Polsce trudno żyć Polakom, a co dopiero im…
Legalnie potrzeba 2350 Euro za wizę na jedną osobę ( połowę tej kwoty na dziecko)…
– Chcieliśmy dojechać do Austrii, tam się zarejestrować, wtedy krewny Paszy pomógłby mu załatwić jedną wizę w Moskwie, Pasza poleciałby do Szwecji i od razu nam tam wystawił zaproszenie.
Na Ukrainie Pasza znalazł kontakt. Mieli umowę, że Ukraińcy odwiozą Kamise z dziećmi do granicy, a później 8 kilometrów przeprowadzą pieszo nocą. Rano mieli być na Słowacji, a stamtąd autobusem pojechać do Austrii.


Dłonie Kamisy niosły Emiego przez dwa dni bez przerwy


– Mieli nas na granicy informować telefonicznie jak iść dalej. W lesie zamienili kartę SIM na słowacką, ale telefon nie działał. Kiedy powiedzieli, że doszliśmy, że już niedaleko Słowacja, że już musimy iść dalej sami, zapytałam ich gdzie dokładnie jest ta miejscowość przy granicy. Powiedzieli, że za chmurami. Była mgła i ponoć ona zasłaniała wioskę. Pokazali nam kierunek. Z radością ich zostawiliśmy, bo to byli straszni ludzie… Baliśmy się ich. Byli wulgarni, pili, zaczepiali Chawę.
Oszukali nas.
Powiedzieli, że droga jest łatwa i że za kilka godzin będziemy już za granicą. Że nie trzeba mieć dużo rzeczy.
– Miałyśmy plany jak będziemy żyć w Szwecji. Chawa bardzo chciała tańczyć. Gdybym wiedziała… nigdy nie zgodziłabym się na taką drogę.


     * * *
Kamisa: – Wcześniej o Czeczenach nie mówiło się. Mirka powiedziała, że śmierć moich córek była po to, by ludzie poznali prawdę. One oddały za to swoje życie. Umarły, by świat wiedział, jakie życie mają Czeczeni. Jak cierpią.
Mirka: – Wiele osób szło tą droga co Kamisa i ślad po nich zaginął, ale cicho-sza, nikt nie mówi, że zginęli, ani jak zginęli. Wiele kobiet z dziećmi tamtędy szło i ginęło. Dopiero po tym jak Kamisa zaczęła mówić o tym głośno, i ta sprawa jest taka medialna, w Czeczenii zaczyna mówić się ile tam osób zmarło. Że to akurat tam, na tej zielonej granicy. Dotychczas było o tym cicho, bo na przykład zostałby ukarany mąż takiej kobiety.
Kiedy Pasza powiedział córkom, że wyjadą, one tak bardzo się ucieszyły. Chciały mieć zabawki.
Pamiętam jak szłyśmy przez ten las, moja Elina zapytała:
„Mama, my wyjechaliśmy… Kiedy tam dojdziemy? Co tam będzie? Będą banany? Jogurty?”
Ja odpowiedziałam, że jak tylko dojdziemy, będzie miała pełen stół owoców, jogurty, lody, słodycze. Ona po tym nabrała tyle energii, poszła naprzód, żeby szybciej dojść…
Nie mogę pojąć czemu one… a my z Emi zostaliśmy…
Mirka: – To jest bardzo złożona sprawa, dlaczego zdecydowała się na to by uciec. Ona wierzyła, że w świecie zachodnim odnajdzie szczęście. Szła do Eldorado, do raju.
I właściwie można powiedzieć – dziewczynki szły do raju i znalazły się w raju. Moje przekonanie jest takie, że po tym, co one przeszły, po tych trzech dniach strasznego cierpienia, takie niewinne istoty, dziewczyneczki mogą tylko znaleźć się w niebie. Dla osoby wierzącej ja nie widzę innej możliwości. Czuję, że ten impuls, który dostałam – przecież jest tyle innych wydarzeń! Nad jednym się pochylasz, nad innym nie, a ja tak zdecydowanie chciałam Kamisie pomóc nie znając jej zupełnie przecież… Myślę, że to jest też impuls dany od dziewczyn. Od jej córek. Że one jednak czuwają nad rodzicami. Czasami jest bardzo dużo problemów związanych i z żałobą, i z urządzeniem Kamisy i Paszy w Polsce i nieraz te problemy przerastają ich i przytłaczają, a potem skądś znajduje się rozwiązanie. Ja to tak widzę, że dziewczynki czuwają nad rodzicami.


Dłonie Kamisy przytulą jeszcze dziewczynki


Kamisa: – I dziś rano obudziłam się: Przyśnił mi się sen.. Byliśmy w domu, nie miałam już córek i Allach zwrócił mi je, żebym zrozumiała, że im tam dobrze. Że nie ma tu mojej winy, bo jeśli zostalibyśmy w domu one i tak by odeszły. I we śnie wiedziałam, że one wróciły do mnie na jakiś czas i miałam nadzieję, że zostaną. Wtedy gdy miały iść, Chawa zapłakała, że zostawia mnie w takim stanie, a młodsze były radosne, że wracają. Chawa też była radosna, ale było jej żal, że mnie zostawia. I znowu ode mnie odeszły. Do nieba.
Ja już wiem, że im tam dobrze.


Mirka: – Kamisa bardzo chciała, żeby dziewczynki przyszły do niej we śnie. I ja wciąż jej mówiłam, na pewno przyjdą. To jest bardzo dobry objaw, bo oznacza, że już je uwolniła z tego życia ziemskiego tutaj. Ja Kamisie to długo tłumaczyłam: pozwól dziewczynkom być tam, gdzie one są. To nie od nas zależy, jak długo z nami jest nasze dziecko.
To szczęście, kiedy jest aż do wieku dorosłego, ale nie zawsze tak się zdarza.
Twoja Sieda miała 10 lat, Twoja Elinka 6 lat, a Twoja Chawa 13 i powiedz: miałam ogromne szczęście, bo tyle czasu moje dzieci były ze mną. Ale to nie ty o tym decydujesz, ani nie ja… to nie my o tym decydujemy. To by trzeba innym rodzicom mówić: szanuj swoje dziecko, bo nie wiesz jak długo będzie z Tobą. Rozmawiamy o tym, że moje dwie córki są już dorosłe, i one w pewnym sensie odeszły ode mnie. Żyją własnym życiem, to już są zupełnie inne relacje, inny kontakt, ja też przepłakałam ileś nocy i miałam problem, żeby pozwolić im żyć własnym życiem, żeby uświadomić sobie, że moje dzieci nie są moją własnością. Ja je wydałam na świat i wykonałam pewne zadanie. A dalej to już jest ich życie, ich sprawa i ich odpowiedzialność, nie moja. I to jest trudna rzecz dla każdej matki. Ale konieczna. I jakkolwiek dziecko odchodzi, to jest zawsze bardzo bolesne i bardzo trudne. Pozwolenie na odejście dziecku jest dla matki zawsze ciosem.
Kamisa: – Zostanę w Polsce, jak tylko przestąpiłam granicę dostaję tu samo dobro od ludzi. Moje córki odeszły, teraz myślę, czemu tu ich nie pochowałam.
Nie chcę jechać do domu. Tam bym bez córek umarła.
Myślę, wiem, że moje córki skierowały mnie do Mirki. Mirka dla mnie… jest wyżej niż Allach.
Mirka: – To, że Kamisa dostała tyle serdeczności i życzliwości od ludzi – to dla niej niezmiernie ważne. Nie poczuła wyobcowania, alienacji społecznej, począwszy od strażników – zajęli się nią bardzo ciepło. To, że mieszka w nowym domu, w nowych okolicznościach, posługuje się nowym językiem, żyje w nowych obyczajach.
Kamisa: – Jeśli by nie było Emi, nie byłoby sensu żyć.
Cały czas myślę o tym.
Wcześniej bałam się, że umrę, modliłam się, by dożyć, aż Emi dorośnie. Teraz nie boję się umrzeć, bo wiem, że tam czekają na mnie moje dzieci.
Dla Emi – trzeba żyć. Dla jakiegoś celu on przeżył.


…………………………………………………………………………………………………..
Mirosława Majerowicz-Klaus zrobiła wszystko, by rodzina, która się zaopiekowała jak najszybciej stanęła sama na nogi.
Od Mirki dostali wikt i opierunek, pomoc psychologiczną, medyczną. Mirka założyła Kamisie konto, zorganizowała zbiórkę pieniędzy w kościele, załatwiła u burmistrza lekcje polskiego, znalazła dla Paszy warsztat, gdzie pracuje jako uczeń przy automatach spawalniczych, wystarała się o status uchodźcy, przekonała radnych, że dla rodziny Kamisy najważniejsze jest samodzielne mieszkanie… i samodzielne życie.
Pasza ma obietnicę zatrudnienia w warsztacie mechanicznym.
Emi chciałby pójść już do przedszkola
Kamisa może także niedługo rozglądnie się za pracą dla siebie.

Archive